#4 Prawdodziejka, Susan Dennard - magiczna propozycja na wakacje [RECENZJA]

Każdy pretekst do tego, by zrobić małe porządki w swojej biblioteczce, jest dobry. Bardzo dobry wręcz. A skoro już właściwie mamy wakacje, nic nie stoi na przeszkodzie, by z tej okazji ulżyć na chwilę półkom, dźwigającym ciężar ponad ich siły i zrzucić z nich trochę książek.  I przy okazji poprzyglądać się trochę tomiszczom, które tak pracowicie się do tej pory zbierało. A gdy już się te powieści przegląda, to czasem nachodzi człowieka ochota, by coś o którejś z nich napisać. Lub o kilku z nich, to właściwie bez różnicy. Można spróbować wyperswadować samemu sobie ten pomysł, argumentując, że przecież to strata czasu, że lepiej książkę czytać, niż nad recenzją ślęczeć... można też zrobić to, co dobry duszek na ramieniu podpowiada - i po prostu siąść przy klawiaturze komputera i coś napisać. Ja, jak widać, swojego duszka posłuchałam. Miejmy nadzieję, że okaże się on być aniołkiem, a nie diabełkiem. 

Skoro mamy już za sobą wyjaśnienia, dlaczego właściwie wzięłam ponownie do ręki "Prawdodziejkę", napiszę coś o o samej książce. Co właściwie zachęciło mnie do jej przeczytania? Może piękna okładka, która od razu przykuwa wzrok czytelnika poszukującego nowych zdobyczy, może intrygujący opis - a może po prostu rekomendacja Sary J. Maas, jednej z moich ulubionych autorek? Wydaje mi się, że każdy z tych punktów miał znaczenie w czasie wybierania przeze mnie tej książki i wrzucania jej do koszyka. "Prawdodziejka" to napisana przez Susan Dennard, podróżniczkę, która zdążyła zwiedzić kilka kontynentów, pierwsza część serii "Czarnoziemie". Ta powieść urzeka już od pierwszych stron, nie pozwalając na odłożenie jej aż do poznania zakończenia, które to zakończenie z kolei wręcz wymusza na czytelniku sięgnięcie po "Wiatrodzieja", kolejnego tomu magicznej serii. Jak widać, dzieje się tu niemało. Już od pierwszych stron akcja pędzi na złamanie karku, a jeśli już zwalnia, to tylko po to, by na chwilę odsapnąć po szaleńczym biegu - by móc go kontynuować. Czytelnik dostaje od autorki stojący u progu wojny, misternie skonstruowany świat magiczny i świetnych bohaterów, do których niemal od razu się przywiązuje. Trzecioosobowa narracja prowadzona jest z punku widzenia kilku postaci - nie tylko pozytywnych. To dość rzadko spotykane rozwiązanie bardzo przypadło mi do gustu i od razu zostało przeze mnie odfajkowane jako kolejny punkt na liście zalet "Prawdodziejki". A tych jest naprawdę sporo, choć oczywiście nie tylko z nich się ona składa. Ale spokojnie - na ponarzekanie na wady tej książki przyjdzie jeszcze czas. Na razie musicie zadowolić się opisanymi przeze mnie fabułą i głównymi bohaterkami, wokół których kręci się akcja powieści Susan Dennard.

"To nie wolności pragnęła. Pragnęła w coś wierzyć, w coś, dla czego mogłaby biec na złamanie karku i walczyć z narażeniem życia, ku czemu mogłaby wyciągnąć ręce w każdej sekundzie życia."

To Safi i Iseult, to przyjaciółki na dobre i na złe, które ugrzęzły po uszy w kłopotach. Obie są czarodziejkami... i to by było na tyle, jeśli chodzi o podobieństwa. Safi to dziewczyna impulsywna, w gorącej wodzie kąpana, a Iseult wręcz przeciwnie: jest skryta, rozsądna, waży w myślach każdy swój kolejny krok. Nie przypominają siebie nawet wyglądem, jednak mimo wielu różnic łączy je niezwykle silna więź. Mają też wspólny cel: pragną, by wszyscy wokół dali im święty spokój. Niestety nie dane im jest posmakować tej rozkoszy. Nie dość, że Safi to poszukiwana z powodu swoich mocy czarodziejka, to w dodatku dziewczęta po nieudanej próbie obrabowania karawany potężnego maga nie mogą pokazać się bezkarnie na ulicach. Muszą uciekać, ale nieco utrudnia to fakt, że żadna z nich nie ma grosza przy duszy... jakby tego było mało, zostały wplątane w intrygę, która może sprowadzić na Czaroziemie wojnę mogącą pochłonąć tysiące ludzkich istnień. W dodatku są ścigane przez Krwiodzieja. Sami przyznajcie, dziewczyny mają sporo na głowie. Ale Safi i Iseult nigdy nie poddają się bez walki. Czy i tym razem uda im się wyjść cało z opresji? A właśnie, zapomniałabym o kolejnym utrudnieniu: na ich drodze pojawiają się diabelnie przystojni (jakżeby inaczej) przedstawiciele płci przeciwnej, wobec których (jakżeby inaczej) nie można przejść obojętnie. Której z dziewcząt serce spłata figla? Impulsywnej Safi? A może właśnie Iseult, która do tej pory w swoim życiu kierowała się rozumem?

I pojawia się jedna z wad książki, o ile można ją nazwać prawdziwą wadą. To raczej taki mały mankamencik. Malutki wręcz. Chodzi mi o banalny, przeciętny, żywcem z tandetnych romansideł dla młodzieży wzięty i na siłę do "Prawdodziejki" wciśnięty wątek romantyczny. Ja wiem, że on musiał się pojawić, ale skoro już Dennard go wrzuciła między inne wątki, mogła się nieco postarać, opisując go. Nieporadność dwójki zakochanych w sobie bohaterów nie bawi (a taki był zapewne plan autorki), a co najwyżej wykrzywia usta czytelnika w uśmiechu pełnym politowania. A to, że "Prawdodziejka" to fantasy dla młodzieży, niczego nie usprawiedliwia. W wielu książkach skierowanych właśnie do tej grupy wiekowej można znaleźć ciekawe, czasem nawet łapiące za serce wątki miłosne. Na szczęście czytelnik, wpadając w wir akcji, może łatwo zapomnieć o tej niechlubnej wpadce i cieszyć się z lektury "Prawdodziejki". 

Podsumowując: "Prawdodziejka" to ciekawa, zabawna, napisana lekkim piórem historia, która powinna pojawić się na półce u każdego czytelnika, który ceni sobie książki fantasy. Powinna przypaść również do gustu młodzieży i osobom, które szukają krótkiej powieści (w końcu niecałe czterysta stron pisane zwykłą czcionką to książeczka dla dzieci w porównaniu z chociażby "Tym" Kinga, o "Władcy Pierścieni" nie wspominając), która umili im letnie popołudnie. 

Jeśli lubicie czytać i recenzować książki, zajrzyjcie tutaj:
https://czytampierwszy.pl