#15 Autobiografia Bruce'a Dickinsona - czyli wspomnienia barwniejsze od fikcji [RECENZJA]

"Życie jest zbyt krótkie, żeby nienawidzić raka. Postanowiłem potraktować go jak niechcianego gościa i uprzejmie, choć stanowczo wyprosić go z mojego domu."

Witajcie, Czytelnicy! Jakiś czas temu obiecałam wam, że w dzień koncertu Maidenów w Krakowie na moim blogu pojawi się recenzja autobiografii obecnego i moim zdaniem najlepszego (wybacz, Blaze) wokalisty Żelaznej Dziewicy. I jednego z najlepszych w ogóle... Co nie zmienia faktu, że Bruce zachował się jak skończony buc (przepraszam z kolokwializm), jakiś czas temu wystawiając Ironów do wiatru. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - gdy już wrócił, przyprowadził ze sobą Adriana Smitha, innego zdolnego syna marnotrawnego. Ale! Trasa Legacy of the Beast twa w najlepsze, więc nie wspominajmy tego, co było dawniej. Skupmy się na chwili obecnej, czyli autobiografii Bruce'a i tym, czy w ogóle warto ją wziąć do ręki. A może tylko nazwisko wokalisty znanego heavymetalowego zespołu wpływa na popularność tej pozycji? Już wyjaśniam!

Nie wiem jak wy, ale ja raczej nie czytuję autobiografii. Na sięgnięcie po tę konkretną zdecydowałam się z powodu sympatii, jaką darzę zespół Iron Maiden. Mój ulubiony zespół, nawiasem mówiąc. I to był właściwie jedyny powód, dla którego sięgnęłam po tę książkę. Co mi szkodzi, myślałam. Najwyżej napiszę później w recenzji, że Bruce powinien zostać przy tworzeniu tekstów piosenek i pozwolić pisać książki ludziom, którzy się na tym znają. Po prostu. Wiecie, trochę bałam się, że tym razem Bruce przesadził. Bo czyż można być równie dobrym w pilotowaniu, szermierce, śpiewaniu, komponowaniu, pisaniu książek i Bóg wie, w czym jeszcze?

Hm... da się. Bruce udowodnił to w swojej autobiografii. A napisał ją tak dobrze, że czasami miałam wrażenie, że czytam fikcję (bardzo ciekawą fikcję, rzekłabym nawet), a nie wspomnienia przelane na papier! Ale o czym dokładnie opowiada ta książka?

Bruce, opisując swoje losy, właściwie zrezygnował z opowiadania o życiu prywatnym. Pierwsze spotkanie z muzyką - tak. Połączenie sił z Iron Maiden - jak najbardziej. Szermierstwo, pilotowanie, walka z rakiem - proszę bardzo. Ale spraw rodzinnych nie tykał. Jak sam wyjaśnił:

"Gdy zaczynałem pisać, podjąłem bardzo ważną decyzję. Żadnych narodzin, małżeństw i rozwodów - ani moich, ani cudzych. I tak zawarłem w tej książce mnóstwo wątków. Więcej byłoby przesadą. A przesada, parafrazując Churchilla, jest niczym zabijanie trupa."

Krótko, zwięźle i na temat, nie sądzicie? A jeśli myślicie, że zrezygnowanie z tych wątków sprawiło, że autobiografia stała się nudna, to się mylicie. Gdy już sięgniecie po autobiografię Dickinsona, nie będziecie się mogli od niej oderwać. Nie musicie być wielbicielami Iron Maiden żyjącymi od koncertu do koncertu, ba, nawet metalu nie musicie lubić, by ta książka się wam spodobała. Po prostu weźcie do ręki "Do czego służy ten przycisk? Autobiografia" i zacznijcie czytać. Pozytywne wrażenia gwarantowane!

A wy? Czytacie biografie? A może wolicie fikcję? Wszystkich chętnych zapraszam do dyskusji! Wpadnijcie też na instagrama, nie gryzę. Najwyżej was Eddie'm poszczuję. Nie no, żartuję. Zapraszam i pozdrawiam - nie tylko fanów Żelaznej Dziewicy!

A za możliwość przeczytania tej genialnej książki dziękuję wydawnictwu SQN. Po raz kolejny, ale co tam.

PS Up the Irons!