Uwielbiam twórczość Tarryn Fisher. Naprawdę. Nie dlatego, że jest jakąś wybitną pisarką. Skąd. Właściwie nie do końca wiem, skąd to moje przywiązanie do jej powieści. Czy powodem, dla którego po nie sięgam, jest obecność nietuzinkowych postaci? A może niepowtarzalny, duszny klimat, który towarzyszy czytelnikowi już od pierwszych stron? Trudno stwierdzić. Pewne jest jedno: gdy tylko na rynku pojawia się jej kolejna książka, prędko trafia na moją listę "do przeczytania", a nierzadko również do koszyka. Trochę inaczej było w przypadku "Bogini niewiary". Tym razem udało mi się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: nie dość, że otrzymałam egzemplarz recenzencki intrygującej książki, to jeszcze jest to książka jednej z moich ulubionych autorek! I jak się tu nie cieszyć? Książkę przeczytałam krótko po tym, jak do mnie dotarła, ale potrzebowałam kilku dni, by nabrać do niej dystansu i napisać recenzję bez dręczącego mnie książkowego kaca. Nie wiem, jak Tarryn to zrobiła, ale - pisząc romansidło - stworzyła opowieść ciekawszą od niejednego thrillera. No dobrze, dobrze, koniec tego zachwalania pani Fisher, obiecuję. Przejdźmy do rzeczy. A właściwie do podstawowego pytania, które brzmi: o czym tak naprawdę jest ta książka?
"Yara, Yara, bogini niewiary..."
Książka zaczyna się nietypowo. Już na wstępie dowiadujemy się o rozstaniu dwójki głównych bohaterów. Jak do tego doszło? Niestety, nie jest nam dane się o tym dowiedzieć, bo już kilka stron później Tarryn funduje nam w podróż w czasie - mianowicie do momentu pierwszego spotkania Yary i Davida, które to spotkanie jest dowodem na to, że zwykła drzazga potrafi nieźle namieszać.
David to niespełniony artysta. Jest muzykiem, gra i śpiewa we własnym zespole. Pisze też teksty piosenek, ale nie do końca rozumie wykonywane przez siebie utwory. Potrzebuje muzy, dziewczyny takiej jak Yara. Dziewczyny zza oceanu, która przemierzyła całe Stany, szukając... ukojenia? No właśnie, Yara sama nie do końca wie, czego pragnie. Może dlatego jest mistrzynią w łamaniu serc, a przez to idealną muzą?
Yara nie wierzy w miłość. Nie po tych wszystkich rozstaniach i ucieczkach, z których składa się jej życie. Gdy po raz pierwszy spotyka Davida w jednym z barów w Seattle, a ten z miejsca oznajmia, że chciałby zostać jej mężem, ma ochotę go wyśmiać. Małżeństwo? Spokój? Czy coś takiego istnieje?
David Lisey nie daje jednak za wygraną. Pragnie zdobyć serce pięknej Brytolki, jak nazywa Yarę. Nie wie jeszcze, że to o stan swojego serca powinien się obawiać...
Ostatecznie Yara decyduje się porzucić Davida. Chłopak jest zrozpaczony i postanawia napisać piosenki, które będą wyrażały jego uczucia. Nie wie jeszcze, że to "Ateiści, którzy klękają" wzniosą go na szczyt, że płyty jego zespołu będą biły rekordy popularności. A Yara? Była jego kochanką, dziewczyną, żoną. Muzą, której odejście sprawiło, że rozwinął się jako artysta... ale poległ jako człowiek.
"Kiedy się kogoś kocha, wszystko jest ciągle nowe."
Pierwszoosobowa narracja "Bogini niewiary" prowadzona jest z perspektywy dwóch postaci: Yary i Davida, choć to dziewczyna ma w tej powieści więcej do powiedzenia. Historia tej dwójki jest strasznie pogmatwana, opowiedzenie jej przez dwóch bohaterów pozwala lepiej ją zrozumieć i po prostu... poczuć. Tarryn Fisher tak skupiła się na opisaniu relacji łączącej Yary i Davida, że niemalże pominęła innych bohaterów. Nie wiem, czy to był zamierzony zabieg - całkiem możliwe, biorąc pod uwagę tematykę "Bogini niewiary" - ale niektóre postacie mogły by być opisane obszerniej, dokładniej. Na przykład Posey, przyjaciółka Yary. To ciekawa postać, której potencjał według mnie nie został wykorzystany. Ale "Bogini niewiary" to romansidło, może i nietypowe, ale zawsze. Chyba wymagam zbyt wiele od tego gatunku literackiego...
Jak już wspomniałam, uwielbiam twórczość Tarryn Fisher. I choć "Bogini niewiary" różni się od zrecenzowanej już przeze mnie Mrocznej Trójcy, to i tak przypadła mi do gustu. Ale gdybym miała porównać thrillery Tarryn z napisanym przez nią romansem, postawiłabym na thrillery. Mało kto jest w stanie dorównać tej autorce w tworzeniu mrocznego, ciężkiego klimatu. Dlatego, choć "Bogini niewiary" spodobała mi się, to jednak nie mogę nazwać jej moją ulubioną książką Tarryn Fisher.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania "Bogini Niewiary" dziękuję portalowi czytampierwszy.pl oraz wydawnictwu SQN.
"Yara, Yara, bogini niewiary..."
Książka zaczyna się nietypowo. Już na wstępie dowiadujemy się o rozstaniu dwójki głównych bohaterów. Jak do tego doszło? Niestety, nie jest nam dane się o tym dowiedzieć, bo już kilka stron później Tarryn funduje nam w podróż w czasie - mianowicie do momentu pierwszego spotkania Yary i Davida, które to spotkanie jest dowodem na to, że zwykła drzazga potrafi nieźle namieszać.
David to niespełniony artysta. Jest muzykiem, gra i śpiewa we własnym zespole. Pisze też teksty piosenek, ale nie do końca rozumie wykonywane przez siebie utwory. Potrzebuje muzy, dziewczyny takiej jak Yara. Dziewczyny zza oceanu, która przemierzyła całe Stany, szukając... ukojenia? No właśnie, Yara sama nie do końca wie, czego pragnie. Może dlatego jest mistrzynią w łamaniu serc, a przez to idealną muzą?
Yara nie wierzy w miłość. Nie po tych wszystkich rozstaniach i ucieczkach, z których składa się jej życie. Gdy po raz pierwszy spotyka Davida w jednym z barów w Seattle, a ten z miejsca oznajmia, że chciałby zostać jej mężem, ma ochotę go wyśmiać. Małżeństwo? Spokój? Czy coś takiego istnieje?
David Lisey nie daje jednak za wygraną. Pragnie zdobyć serce pięknej Brytolki, jak nazywa Yarę. Nie wie jeszcze, że to o stan swojego serca powinien się obawiać...
Ostatecznie Yara decyduje się porzucić Davida. Chłopak jest zrozpaczony i postanawia napisać piosenki, które będą wyrażały jego uczucia. Nie wie jeszcze, że to "Ateiści, którzy klękają" wzniosą go na szczyt, że płyty jego zespołu będą biły rekordy popularności. A Yara? Była jego kochanką, dziewczyną, żoną. Muzą, której odejście sprawiło, że rozwinął się jako artysta... ale poległ jako człowiek.
"Kiedy się kogoś kocha, wszystko jest ciągle nowe."
Pierwszoosobowa narracja "Bogini niewiary" prowadzona jest z perspektywy dwóch postaci: Yary i Davida, choć to dziewczyna ma w tej powieści więcej do powiedzenia. Historia tej dwójki jest strasznie pogmatwana, opowiedzenie jej przez dwóch bohaterów pozwala lepiej ją zrozumieć i po prostu... poczuć. Tarryn Fisher tak skupiła się na opisaniu relacji łączącej Yary i Davida, że niemalże pominęła innych bohaterów. Nie wiem, czy to był zamierzony zabieg - całkiem możliwe, biorąc pod uwagę tematykę "Bogini niewiary" - ale niektóre postacie mogły by być opisane obszerniej, dokładniej. Na przykład Posey, przyjaciółka Yary. To ciekawa postać, której potencjał według mnie nie został wykorzystany. Ale "Bogini niewiary" to romansidło, może i nietypowe, ale zawsze. Chyba wymagam zbyt wiele od tego gatunku literackiego...
Jak już wspomniałam, uwielbiam twórczość Tarryn Fisher. I choć "Bogini niewiary" różni się od zrecenzowanej już przeze mnie Mrocznej Trójcy, to i tak przypadła mi do gustu. Ale gdybym miała porównać thrillery Tarryn z napisanym przez nią romansem, postawiłabym na thrillery. Mało kto jest w stanie dorównać tej autorce w tworzeniu mrocznego, ciężkiego klimatu. Dlatego, choć "Bogini niewiary" spodobała mi się, to jednak nie mogę nazwać jej moją ulubioną książką Tarryn Fisher.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania "Bogini Niewiary" dziękuję portalowi czytampierwszy.pl oraz wydawnictwu SQN.