#11 Gliny z innej gliny, czyli kryminał na przestrzeni lat... i wieków [RECENZJA]

Spodziewałam się czegoś innego.

Nie, nie od tego zdania miała się zacząć ta recenzja. To kompletnie, totalnie i całkowicie nieplanowane. Ale cóż poradzić, gdy los zsyła czytelnikowi taką niespodziankę? 

Gdy zdecydowałam się na sięgnięcie po recenzencki egzemplarz książki "Gliny z innej gliny", nie byłam do niej jakoś niezwykle pozytywnie nastawiona. W końcu to moje pierwsze spotkanie z książkami Marcina Wrońskiego, więcej - z serią jego książek. A zaczęłam je od ostatniego, dziesiątego tomu. Kiepsko, nie sądzicie? 

Co więc zachęciło mnie do przeczytania "Glin"? Przede wszystkim intrygująca okładka, która sprawiła, że w ogóle miałam ochotę sprawdzić, o czym dokładnie ta książka jest (ten, kto powiedział, że książki się po okładce nie ocenia, najwidoczniej nigdy nie widział żadnej na oczy), a zaraz potem ciekawy opis... choć ten akurat również nieco mnie zaniepokoił. Ale jak to dziesiąty tom? Kiedy ja to nadrobię? 

Jak widać, przemogłam się wreszcie i "Gliny" zamówiłam. A gdy już do mnie dotarły i zaczęłam je czytać... byłam w szoku. Naprawdę. Spodziewałam się typowego, polskiego kryminału, ciekawego wprawdzie i czytanego w błyskawicznym tempie, ale nie pozostającego na długo w pamięci - a dostałam kawał dobrej, pisarskiej roboty! Jestem pod ogromnym wrażeniem i wiem, że na pewno to nie jest moje ostatnie spotkanie z Maciejewskim. 

Dobra, koniec pochwał, teraz napiszę kilka zdań o fabule, bohaterach i autorach "Glin", bo tak naprawdę to nie tylko Marcin Wroński jest autorem tej powieści.

"Gliny z innej gliny" dzielą się osiem rozdziałów i dodatek pt. "Dziesięć lat z Zygą Maciejewskim". Właściwie "Gliny" to zbiór opowiadań traktujących o różnych śledztwach z życia Maciejewskiego (niekoniecznie Zygi), z czego trzy napisali kolejno: Ryszard Ćwirlej, Andrzej Pilipiuk i Robert Ostaszewski. Choć nieraz wydarzenia w książce dzielą całe dekady, to nawet czytelnik mojego pokroju - czyli taki, który wcześniej z Zygą nie miał do czynienia - bez problemu odnajdzie się w świecie niepokornego komisarza. Dlatego każdy, kto ceni sobie powieści kryminalne lub po prostu dobrą lekturę (nie powiem przyzwoitą, bo nie zawsze język w "Glinach" używany może zostać uznany za przyzwoity), powinien sięgnąć po "Gliny z innej gliny".

"[...] przepatrzyła wszystkie nieliczne zdjęcia, aby znaleźć nadające się na nagrobek, mimo to stary miał minę wstrętną. Zupełnie jakby chciał każdego przechodnia prosić nie o modlitwę, ale żeby pocałował go w dupę."

Jak widać, Zyga do uroczych postaci nie należy. Jest za to przedstawiony genialnie, a przez to, że jego wady nie zostały wybielone, staje się nam bliższy... choć, szczerze mówiąc, nie wiem, czy chciałabym mieć takiego gbura w gronie znajomych. 

"Jakiś przedwojenny aktor powiedział w wywiadzie, że grać doktora albo profesora potrafi byle idiota, lecz żeby zagrać idiotę, na to trzeba inteligencji. Kto to jednak był, Maciejewski nie pamiętał."

"Gliny z innej gliny" są wydane w miły dla oka sposób. Jeśli ktoś zbierał w swojej biblioteczce pozostałe tomy serii z Zygą Maciejewskim, nie spotka go przykra niespodzianka - "Gliny" pod względem graficznym świetnie komponują się z pozostałymi powieściami Marcina Wrońskiego. Okładka intryguje czytelnika i zachęca do sięgnięcia po powieść. Wprawdzie w czasie lektury zauważyłam kilka literówek, ale cóż - taka dola osoby, która czyta egzemplarze recenzenckie, a więc przed ostateczną korektą. Ale to tylko drobny szczegół - poza tym powieść prezentuje się bez zarzutu. A! Zapomniałabym: w paczce z "Glinami" znalazłam pewien dodatek. To pudełko zapałek, które możecie podziwiać na zdjęciach poniżej. Po otrzymaniu takiego uroczego, czytelniczego upominku (który dla odmiany nie jest zakładką) mogę powiedzieć jedno: uroczyście przysięgam, że właśnie polubiłam zapałki! 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania powieści dziękuję portalowi czytampierwszy.pl oraz wydawnictwu WAB.



Zaczytana