#16 Królewskie źródło - dwa pierwsze tomy zapowiedzią genialnej serii fantasy [RECENZJA ZBIOROWA]

"Fascynowały go książki (...). Czytanie było dlań niczym podróż do krainy marzeń, gdzie nie słyszał szeptów ani krzyków. Czytał wszystko, co wpadło w jego małe rączki, i pamiętał wszystko, co przeczytał. Nic nie mogło zaspokoić jego głodu książek (...)." ~ cytat z "Trucicielki królowej"

Witajcie, drodzy czytelnicy. Dziś chciałabym opowiedzieć Wam o dwóch pierwszych tomach serii "Królewskie źródło" autorstwa Jeffa Wheelera. Ale jak to o dwóch, zapytacie? A no tak, że te książki tak wstrząsnęły moim czytelniczym sercem, że nie jestem w stanie napisać jednej normalnej recenzji, nie wspominając o dwóch! Od razu więc pragnę Was ostrzec, że moja opinia będzie się składała głównie z ochów i achów, zatem jeśli wśród Was są osoby, które nie tolerują takiej cukierkowej atmosfery, powinny na tym etapie z tą recenzją się kulturalnie pożegnać. Uf, skoro słowo wstępu już za nami, wyjaśnię Wam, o co właściwie w tych książkach chodzi... czy też w pierwszym tomie, bo w tej recenzji będę raczej unikać wspominania o fabule drugiej powieści, by nie zdradzać zbyt wielu szczegółów odbierających radość z lektury. Zatem do dzieła!

Ceredigion to silne państwo rządzone przez tyrana i okrutnika, Severna Argentine'a, który, jak wieść niesie, zamordował swoją rodzinę, by zasiąść na tronie. Jak nietrudno się domyślić, nie wszyscy jego poddani pogodzili się z takim stanem rzeczy. W ich gronie znajduje się Kiskaddon, diuk Marchii Zachodniej. Dlatego też, gdy dochodzi do bitwy z wrogami Severna, diuk staje po stronie przeciwników swego władcy. Niestety, to odziały Argentine'a wychodzą cało z tej batalii, zaś król, by ukarać zdrajcę, rozkazuje zabić syna Kiskaddona, swojego zakładnika. Jednocześnie wysyła do Marchii Zachodniej swojego zaufanego człowieka, któremu przykazuje przywieźć do Królewskiego Źródła, swej siedziby, inne dziecko Kiskaddona na miejsce zamordowanego chłopaka. W taki oto sposób na królewski dwór trafia ośmioletni Owen. Chłopiec wie, co go spotka, jeśli on lub jego rodzina nie sprosta wymaganiom władcy. Gdy spotyka trucicielkę królowej, która oferuje mu pomoc, wie, że musi jej zaufać. Oboje zaczynają grać w niebezpieczną grę, która przy odrobinie szczęścia ma szansę zagwarantować chłopcu szansę na przeżycie. Czy przywiedzie ich ona do zwycięstwa? 

"Muszę być ostrożna, Owenie. Nowe pomysły są bardzo delikatne. Łatwo można je zmiażdżyć. Potrafi je zabić krzywy uśmiech (...) albo nawet zmarszczenie brwi." ~ cytat z "Trucicielki królowej"

Kawał dobrej fantastyki. Tyle mogę Wam w skrócie powiedzieć o dwóch pierwszych tomach "Królewskiego źródła". Szczerze mówiąc, na początku zdziwił mnie nieco ich wysoki poziom. Naprawdę. Kurczę, w końcu to książki dla młodzieży, myślałam. A po czym jak po czym, ale akurat po młodzieżówkach zwykle nie spodziewam się zbyt wiele. Ot, najczęściej to zwykłe czytadła, idealne na leniwe letnie popołudnie. To takie sympatyczne książeczki niewymagające zbyt wiele od czytelnika. A skoro tak, czytelnik również nie wymaga od nich fajerwerków, prawda? W "Królewskim źródle" dostałam coś kompletnie przeciwnego.  

Jednym z wielkich plusów tej serii jest rozmieszczenie wydarzeń z poszczególnych jej części w czasie. Autor zdecydował się na szczegółowe opisywanie tylko tych najważniejszych momentów w życiu swoich bohaterów. Czy czytelnik czuje z tego powodu niedosyt? Skądże! Jeff Wheeler bardzo umiejętnie przenosi się w czasie w swoich książkach, dlatego właściwie nie zauważamy kilkuletniej (!) przerwy pomiędzy poszczególnymi wydarzeniami. Jeff zrezygnował ze stworzenia męczącego tasiemca i jestem mu za to bardzo wdzięczna. Bo między innymi dzięki temu ta historia jest tak ciekawa i niepowtarzalna. 

"Historia Ceredigionu i mity o Źródle sięgają niemal tysiąca lat wstecz. Niektórzy historycy twierdzą, że mity o źródle są jeszcze starsze i pochodzą ni mniej, ni więcej a z czasów stworzenia świata. Opowiadają o lądzie, który zrodził się wśród ognia i popiołów ze wzburzonego morza zwanego Wielkimi Głębinami (...)." ~ cytat z "Córki złodzieja"

Jeśli liczycie na to, że z racji tego, iż te powieści określa się jako "młodzieżówki", autor odpuści waszym ulubieńcom i będzie wam serwował tylko szczęśliwe zakończenia, to grubo się mylicie. Nie, Jeff nie idzie na łatwiznę, nie upraszcza fabuły - on dorzuca postaciom na barki kolejne ciężary i unika tradycyjnych rozwiązań. I to, jak się słusznie domyślacie, jest kolejnym plusem tej powieści.

Język i styl stosowany w tych powieściach jest dopasowany do ich tematyki, ale nie męczący. I tak, znajdziecie tu słowa, które znane są głównie znane wielbicielom książek historycznych i szeroko pojętej fantastyki, ale autor wykorzystuje je tak, by nieobeznany z tematem czytelnik nie zastanawiał się skołowany, co one, u licha, znaczą. Dlatego z jednej strony jest to gratka dla fanów tego typu powieści, a z drugiej możliwość poszerzenia słownictwa u młodszego czytelnika. Kolejny plus to odhaczenia. 

Kolejną zaletą tychże powieści jest ich oprawa graficzna. Okładki są przykuwają wzrok i zachęcają do zapoznania się z historiami pod nimi ukrytymi. Niestety korekta nie była już taka idealna. W książkach znalazłam parę literówek, ale nie raziły mnie w oczy na tyle, bym znacząco obniżyła ocenę dwóch pierwszych tomów "Królewskiego źródła".

Krótko mówiąc: czytajcie. Czytajcie, bo naprawdę warto. Jedno jest pewne: ja będę tę serię zachwalać przy byle okazji i bronić niczym lwica młodych. Strzeżcie się!

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania tych świetnych książek serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar i czytampierwszy.pl





Zaczytana