#19 Jestem lepsza, bo... czytam?

Witajcie, czytelnicy! Choć nie wiem, czy mogę każdego z was tak nazwać. Bo wiecie: czytelnik to nie byle kto! By nim być, nie wystarczy jedynie umieć poskładać litery do kupy. Nie, to potrafi robić byle człowieczek. Tak, proszę państwa, tę umiejętność posiadają nawet zwykli zjadacze chleba, krótko mówiąc: motłoch. A tacy to nawet nie są godni butów wypastować prawdziwym czytelnikom, ba!, nie są godni nawet w oczy spojrzeć członkom tej elitarnej grupy! A prawdziwym czytelnikiem, jak już wspomniałam, niełatwo zostać. Oj, nie! Nie wystarczy czytać chłamu, popkulturowej papki i innych śmieci stworzonych przez współczesnych nam autorów. Nie, by być czytelnikiem trzeba dać z siebie coś więcej, proszę państwa. Należy czytać podręczniki akademickie. Klasykę. Poradniki. Biografie ludzi, którzy już dawno w swoich grobach zgnili i tym samym nie mają nawet czym ziemi gryźć. Tak właśnie. Tylko literatura wysoka - czytanie takiej literatury - coś nam daje. Sprawia, że jesteśmy czytelnikami, a tym samym, że jesteśmy lepsi. Koniec, kropka.

Mniej więcej takie przesłanie niesie z sobą pewien filmik, który od niedawna krąży w internetach. Co to za filmik? Ta część z was, która miała nieszczęście się z nim zetknąć, już pewnie wie, a ta, której los tego oszczędził, może się domyślać, bo ostatnio było o nim dość głośno. Dlatego ja również postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze do dyskusji i napisać coś od siebie. Zanim jednak przejdziemy do meritum, cofnijmy się odrobinę w przeszłość.

Nie tak dawno wśród czytelników rozgorzała burzliwa dyskusja, wszczął się lament i aż dziw, że z nieba gromy nie zaczęły lecieć, tak gęsta i napięta panowała wśród nas atmosfera. Sądzę, że niejeden thriller mógłby jej nam pozazdrościć. A wszystko za sprawą pewnego filmiku, który pojawił się na wakacjach w sieci. Pani, która go nagrała, posiada od dłuższego czasu kanał na YouTube, na którym to kanale rzekomo promuje czytelnictwo. Rzekomo, bo treści zawarte we wspomnianym przeze mnie filmiku bynajmniej do czytania książek nie zachęcają; więcej: sprawiają, że człowiek ma wprawdzie ochotę wziąć do ręki jakąś powieść, ale tylko po to, by cisnąć nią w ścianę. I to z całej siły. A nie po to, by ją czytać i jeszcze czerpać z tego przyjemność. Oczywiście na filmik (i jego autorkę) od razu spłynęła fala hejtu, zaś blogerzy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i również skomentować ową sytuację... z tą różnicą, że nie w kilku, a w kilkuset słowach. A ten cały szum sprawił, że pewna czytelniczka z młodziutkiego, właściwie dopiero co powstałego bloga również postanowiła dorzucić swoje przysłowiowe trzy grosze... i dzięki temu wy możecie czytać te słowa.

Wiecie, pisząc ten artykuł nie mam zamiaru, broń Boże, obrazić autorki przywołanego przeze mnie filmiku. Nie znam tej pani. Nigdy z nią nie rozmawiałam, a już na pewno nie nie w cztery oczy. I nie mam prawa oceniać jej tylko (powtarzam: tylko) przez pryzmat tego, co umieściła w sieci. Po prostu. Nawet jeśli nie najlepiej świadczą o niej jej słowa, to chyba powinniśmy patrzeć na czyny, prawda?

A to, że już na pewno nikt nie może oceniać innych po tym, co czytają, oglądają, w co się ubierają, co robią w wolnym czasie bądź jaki mają kolor skóry... to już inna sprawa. Sprawa, nad którą chcę się dziś na chwilę pochylić. Bo właśnie o tej segregacji, o dzieleniu ludzi na lepszych i gorszych z powodów głupich... i niemających nic wspólnego z tym, jakimi osobami są w istocie, chciałam dziś wam opowiedzieć.

Dawniej wydawało mi się, że ludzie, szczególnie ci "obcujący z kulturą", a więc między innymi czytelnicy właśnie, powinni jakąś kulturą się wykazywać. Szanować innych. Nie szufladkować. Nie dzielić na lepszy i gorszy sort. A gdy patrzę na tą naszą małą społeczność książkową... to czasem odnoszę smutne wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Zamykamy się w swoim elitarnym stadku, wznosimy mury z książek, które tak kochamy przecież, a z rozrywki - tak, kochani, bo czytanie to przede wszystkim  r o z r y w k a - czynimy przedmiot kultu niemalże, do którego mają dostęp tylko najwierniejsi wyznawcy, książkowi pomazańcy. I niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto choć raz w życiu nie zauważył takiego zjawiska i nie może się ze mną zgodzić. Jacyś chętni?

Tak sobie myślę, że to przekonanie o wyższości książki nad innymi formami rozrywki to troszkę wina wpojonych nam zasad. Tych z serii: czytaj, będziesz mądry. Jedz, a będziesz duży. Gadaj przez telefon, a raka dostaniesz. I choć te mądrości towarzyszą nam od zawsze, to nie zawsze są takie mądre, jak chcą nam niektórzy wmówić.

Czytając, możemy się czegoś dowiedzieć. Możemy poszerzyć swoją wiedzę, przećwiczyć wyobraźnię. Wzbogacić słownictwo. W miły sposób spędzić czas. Tak, to wszystko prawda. Nie zmienia to jednak faktu, że program telewizyjny, film, serial bądź nieraz może dać nam to samo... a nawet więcej.

Ale żadna (powtarzam: żadna) książka i żaden film nie sprawią, że będziemy lepszymi lub mądrzejszymi ludźmi. Co z tego, że przeczytamy wszystkie książki świata, a nie będziemy potrafili komuś pomóc? Bezinteresownie pochylić się nad czyimś losem? No wyjaśnijcie mi, bo ja chyba od czytania tej popkulturowej papki zgłupiałam: co ma książka (choćby nie wiem jak zakurzona, stara, mądra i w ogóle cud, miód i klasyka na torcie to była) do tego, jakimi jesteśmy ludźmi? Hę?

Kochani, proszę was: nie zadzierajcie nosa tylko dlatego, że czytacie. Pokażcie innym, że czytanie to taka sama rozrywka jak chociażby uprawianie sportu czy oglądanie telewizji. Zaraźcie ich swoją pasją. Szerzcie i promujcie czytelnictwo. Bo jeśli sami czytacie, to dobrze wiecie, że to świetny sposób na spędzenie wolnego czasu... choć, oczywiście, nie jedyny. Po prostu: czytajcie. I zachęcajcie do tego innych. Pozdrawiam i zachęcam do dyskusji!

#1 Felieton Bardzo (nie)Poważny


Zaczytana