#28 Moja siostra, Michelle Adams - czyli po czym można rozpoznać debiutancką powieść [RECENZJA]

"Pozwolę, żeby przeszłość odeszła (...). Bez względu na to, jak okropne lub zostawiające trwałe ślady na psychice były czyny moich bliskich. Bo my jesteśmy nimi, a oni nami. Jesteśmy rodziną."

Liczyłam na fajerwerki, sięgając po "Moją siostrę". Na wielkie bum, genialne twisty. Niestety zapomniałam, że mam do czynienia z powieścią debiutancką. Powieścią, po której mogę się raczej spodziewać nieskomplikowanej fabuły i banalnych zwrotów akcji, niż porywającej treści. Dlatego trochę się na tej książce zawiodłam, przyznaję. Bo, biorąc ją po raz pierwszy do ręki, miałam nadzieję, że po jej przeczytaniu będę mogła krzyknąć: "Hej, ludzie! Tak dobrego thrillera to ja jeszcze w ręce nie miałam! No po prostu rzućcie wszystko i czytajcie, teraz, zaraz, już!". A trafiłam na kolejny thriller, który podobał mi się... i nic poza tym. I w którym spotkałam parę zgrzytów. Irytujących zgrzytów. Przynajmniej według mnie. Na szczęście są to wpadki, które pani Michelle Adams będzie w stanie wyeliminować w swoich kolejnych powieściach, jeśli tylko nad nimi trochę dłużej popracuje. Więc gdy już jakaś nowa książka tej pani pojawi się na polskim rynku, sięgnę po nią tylko po to, by sprawdzić, czy jej się to udało. Bo styl tej autorki jest bardzo przyjemny, pomysły ciekawe... tylko ten jej warsztat niestety pod pewnymi względami kuśtyka, kuleje i się na nogach słania. Ale - jak już wspomniałam - to da się naprawić. 

No dobrze, przejdźmy do rzeczy... czyli do odpowiedzi na pytanie, które bez wątpienia właśnie was nurtuje, czyli: o czym tak naprawdę ta powieść jest?

Opowiada ona o losach dwóch sióstr. Pierwsza z nich, Irini, została oddana pod opiekę swojej ciotki, gdy miała trzy latka. Po latach nadal nie wie, dlaczego rodzice nie chcieli dłużej się nią opiekować. Dlaczego przestali kochać ją, a zatrzymali Elle. Psychopatkę. Tę złą córkę. Kobietę, która po kilkudziesięciu latach siłą chce zaciągnąć ją do rodzinnego domu na pogrzeb ich matki. Tam zaś na Irini czeka pewna mroczna tajemnica...

Jak więc widzicie, "Moja siostra" zapowiada się naprawdę dobrze. Czytelnik właściwie automatycznie może założyć, że czeka go wciągająca i ciekawa lektura, przy której na pewno nie będzie się nudzić. I ma rację. Bo tę powieść czyta się wyjątkowo szybko - strony właściwie same się przewracają, tak prędko się ją pochłania. Wpływa na to parę czynników: styl autorki, tematyka książki, niecierpliwość czytelnika, który chce poznać odpowiedzi na nurtujące go pytania. Z drugiej jednak strony nasza autorka ma czasem problem z budowaniem napięcia. Zdarzało jej się przedwcześnie wyjaśniać niektóre tajemnice - i to co najmniej raz w czasie rozmowy między bohaterami, a za takim rozwiązaniem w powieściach nie przepadam - bo jest ono zwyczajnie za proste, by mogło się wymagającemu czytelnikowi spodobać. I to pierwszy zgrzyt, na który zwróciłam uwagę.

Drugim zgrzytem, który rzucił mi się w oczy, jest głębia postaci. A właściwie jej brak. Bądź znikoma ilość, ale to właściwie jedno i to samo. Bo wiecie: z Irini i Elle naprawdę można było zrobić genialne bohaterki. Tymczasem Elle jako psychopatka jest za mało psychopatyczna, zaś Irini... no cóż, zmienia swoje zachowanie tak często, jak chorągiewka na wietrze swój kształt - byle tylko dopasować się to tego, jak dalej ma się potoczyć fabuła. Ja rozumiem, że to jest kobieta, a kobiety to istoty zmienne... ale nie przesadzajmy - nie aż tak. Dlatego uważam, że pani Adams trochę po macoszemu potraktowała kwestię charakteru swoich dwóch głównych bohaterek, choć niewątpliwie miała dobry pomysł na to, w którą stronę je "popchnąć". Niestety po drodze trochę się pogubiła.

No dobrze, ja tak sobie narzekam, narzekam i narzekam... i prawie nic nie mówię o tym, dlaczego warto sięgnąć po "Moją siostrę". A powodów jest kilka.

Pierwszy to zakończenie tej powieści. Większość przeczytanych przeze mnie thillerów wieńczyła bardzo przewidywalna i schematyczna scena, która - w odrobinę tylko zmienionej formie - musiała koniecznie się w każdym nich pojawić, bo gdyby nie ona, te thrillery nie mogłyby być thrillerami, czyż nie? Okazuje się jednak, że dziwaczne, nie wiadomo skąd wzięte zwroty akcji, które pojawiają się w ostatnim rozdziale książki - bo to je mam na myśli - nie czynią powieści thrillerem. W "Mojej siostrze" zakończenie było zaskakujące, to prawda, ale jednocześnie zgrabnie łączyło się z resztą książki. I to mi się w nim bardzo podobało.

Drugim powodem jest już wcześniej przeze mnie wspomniana pomysłowość autorki. Wątki przez nią wprowadzone są ciekawe i sprawiają, że czytelnik chce czytać więcej, więcej i więcej. Niestety nie mogę wam zdradzić, jakie to wątki - bo zepsuje wam to przyjemność z ich poznawania. Ponadto warto zwrócić uwagę na styl autorki - sprawia on, że czytelnik ma jeszcze większą ochotę na powrót do lektury, gdy tylko zostaje zmuszony do odłożenia na chwilę "Mojej siostry".

Podsumowując: "Moja siostra" to powieść warta uwagi, choć na pewno nie jest idealna. Można winą za to obarczyć fakt, że to debiut Michelle Adams, a nie kolejna napisana przez nią książka. Kilka zgrzytów, które można zauważyć w tej powieści, mogą zniknąć w kolejnych dziełach tej autorki. Na zresztą co liczę, bo na pewno po nie sięgnę - do czego i was zachęcam.

Wydawnictwo Czarna Owca
Moja ocena: 6/10


Aleksandra