#36 "Domino śmierci", Jonas Moström - czyli co może zmienić pojawienie się lub brak pewnego bohatera [RECENZJA]

Ostatnimi czasy czytam sporo kryminałów. A gdy czyta się wiele podobnych książek w tym samym czasie, dość łatwo wyłapać błędy się w nich znajdujące. Oraz schematy. Wszechobecne. Ogromniaste. I rażące w oczy. Chociaż... akurat te ostatnie o wiele częściej pojawiają się w thrillerach. Niestety, bo akurat thrillery powinny być gatunkiem zaskakującym i ciekawym. Ale mniejsza z tym, bo nie o thrillerach miałam dzisiaj mówić, a o kryminałach. A dokładnie o jednym, konkretnym kryminale, noszącym tytuł: "Domino śmierci". I o tym, czy warto po niego sięgnąć... czy raczej nie. Ale do tego dojdziemy za chwilę. Na razie skupmy się na samej historii. 

Ale za nim o niej opowiem, chciałabym uprzedzić was o drobnym szczególe: "Domino śmierci" to jeden z tomów serii o niejakiej Nathalie Svensson. A dokładnie drugi tom. I teraz pewnie w waszych głowach rodzi się pytanie: czy można tę powieść czytać bez znajomości wydarzeń mających miejsce wcześniej? Powiem tak: da się, aczkolwiek jeśli za tom drugi zabierzecie się przed tomem pierwszym, odpowiedzi na parę pytań znajdziecie przedwcześnie... i przez to możecie sobie skutecznie zepsuć przyjemność z lektury "Niebo jest zawsze wyżej". Jeśli jednak nie przepadacie za seriami i wolicie czytać każdą książkę "niezależnie", "Domino śmierci" jest dobrym rozwiązaniem. Wydarzenia z tomu pierwszego mające znaczenie dla akcji są tu wyjaśnione, a w dodatku - otwierając powieść - na dzień dobry dostajemy wykaz najważniejszych osób pojawiających się w utworze... więc jeśli nie poznaliśmy ich wcześniej, jesteśmy i tak zorientowani w temacie. To ciekawe rozwiązanie, choć oczywiście nie musimy z niego korzystać, jeśli nie mamy na to ochoty. Jest to więc dodatek, który oceniam zdecydowanie na plus.

Przejdźmy jednak do samej historii. I pozwólcie, że tym razem będę posiłkować się opisem z tyłu książki, bo trochę się cykam, że powiem od siebie o jedno słówko za dużo i zdradzę wam to, co działo się w tomie pierwszym... i nawet nie będę o tym wiedziała. Także tego: #nigdywięcejniezacznęoddrugiegotomugdybędęmusiałagozrecenzować 

No dobra, czas na ten opis, bo już się zdążyłam rozgadać, a wy dalej nie wiecie, o czym jest ta książka.

Ordynator Erik Jensen w niewyjaśniony sposób znika w podziemnym przejściu szpitala. Komisarz Johan Axberg łączy to ze sprawą psychiatry Thomasa Hoffmana, który przepadł bez śladu w tym samym miejscu trzy dni wcześniej. Niebawem zmasakrowane ciało Hoffmana zostaje znalezione w lesie. A wraz z nim kostka domina - podobna do tej, na którą natrafiono w przejściu, skąd zniknął Erik Jensen.

Policja z Sundsvall prosi o pomoc profilerów z Krajowej Policji Kryminalnej. Jest wśród nich psychiatra Nathalie Svensson. I kiedy wychodzi na jaw, że jej siostra jako ostatnia widziała Erika Jensena żywego, kobieta postanawia przyjąć zlecenie.

Rozpoczyna się polowanie. Polowanie na człowieka owładniętego myślą o zabijaniu. Czy w kolejce czeka więcej ofiar i co oznaczają kostki domina?

Chłodem zawiało, was pewnie zaintrygowało... więc teraz nie pozostaje mi nic innego, jak przejść do właściwej części recenzji. 

Zacznijmy od tego, że "Domino śmierci" jest tak ciekawie skonstruowane, że czytelnik może prowadzić śledztwo na własną rękę, dostaje bowiem w tej książce informacje, które - jak kawałki puzzli - z czasem tworzą rozwiązanie całej zagadki. I jest to dowód na to, że powieść ta tworzona była w sposób przemyślany, a to duży plus, biorąc pod uwagę, ile czytanych przez nas tworów literackich jest pozbawionych logiki.

Kolejnym plusem jest sama historia. Ciekawa, wciągająca... krótko mówiąc - bardzo kryminalna. Jeśli więc lubicie książki, w których mamy wielu podejrzanych, parę trupów i intrygującą historię - sięgnijcie po "Domino śmierci". Poza tym strasznie spodobał mi się wątek kostek domina i to, jak zostało wyjaśnione jego pojawienie się w książce.

Za to muszę się ponarzekać na bohaterów tejże książki. A właściwie jednego bohatera. Na Tima Waltera.

To młody, utalentowany technik kryminalistyki. Właściwie dzieciak, biorąc pod uwagę w jakim wieku są jego koledzy po fachu. Geniusz. Chłopak obdarzony ponadprzeciętną inteligencją i pamięcią fotograficzną. Ekscentryczny. Dziwak. Krótko mówiąc: należący do tego rodzaju bohaterów, który uwielbiam.

I dlatego nie cierpię, gdy takowy bohater zostanie opisany po macoszemu. Ja wiem, że tu był tylko postacią poboczną... ale to, jak został potraktowany strasznie razi w oczy. Niby-zabawny, niby-ciekawy, niby-inteligentny. Tak mogę określić Tima. Dodajmy do tego jeszcze denne dialogi z jego udziałem... i wynik tego równania będzie prosty do przewidzenia. A brzmi on: lepiej by było, gdyby Tima tu jednak nie było.

A mogła to być najlepsza postać w tej książce. Eh...

Podsumowując: "Domino śmierci" to ciekawa i wciągająca książka. Dowodem na to może być fakt, że wątek kostek domina właśnie dołączył do grona tych moich najulubieńszych kryminalnych wątków. Niestety jest jeden bohater, za obecność którego po prostu muszę obniżyć ocenę tej książki. To Tim - na szczęście dla większości czytelników postać poboczna, na nieszczęście dla mnie - jeden z tych typów bohaterów, który po prostu uwielbiam... a zepsucie takich postaci traktuję zawsze jako jeden z najcięższych pisarskich grzechów. Ale spokojnie - Tim na szczęście pojawia się stosunkowo rzadko, więc nie zdołał całkowicie zepsuć klimatu tej historii. 

Wydawnictwo Czarna Owca
Moja ocena: 6/10

Aleksandra