#59 Trzynasty dzień tygodnia, Ryszard Ćwirlej [RECENZJA]

"Młodzieniec został w mieszkaniu sam z trupem. Ale wcale nie przeszkadzało mu to, że w kuchni siedzi facet z odstrzeloną głową. Lepszy zabity gość niż żywi esbecy".

Grudzień. Rok 1981. W Polsce wprowadzono właśnie stan wojenny. Władze komunistyczne liczą na ostateczną likwidację Solidarności - w stan gotowości zostają postawione MO i SB, na ulice wjeżdżają czołgi, milkną telefony. Wydawać by się mogło, że tej nocy nie dojdzie do żadnego przestępstwa... a jednak wkrótce milicjanci zostają zawiadomieni o pewnym nietypowym incydencie, do którego doszło w jednym z poznańskich mieszkań. Znaleziono tam bowiem faceta z dziurą w głowie. Pytanie brzmi, czy popełnił samobójstwo... czy może ktoś pomógł mu odejść z tego świata? 

Wkrótce milicjanci dowiadują się o zaskakująco podobnej śmierci w innej części miasta. Od tej pory nie mają już wątpliwości, że doszło do morderstw. Sprawę komplikuje fakt, że świadkowie na obu miejscach zdarzenia widzieli w pobliżu milicyjną nyskę...

Kto zabił tych dwóch mężczyzn? W jakim celu? Wkrótce milicjanci poznają dodatkowe fakty, które zdają się mieć coś wspólnego z ich śledztwem - wszystko jest jednak niejasne, a sprawę dodatkowo komplikuje dopiero co wprowadzony stan wojenny. W dodatku nie tylko im zależy na odnalezieniu mordercy...

Kryminał neomilicyjny - tak w skrócie można nazwać "Trzynasty dzień tygodnia". Na pewno nie jest to kryminał mroczny czy krwawy... ale nie sprawia to wcale, że jest gorszy od innych książek tego typu. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię!



Pierwsze, co rzuca się w oczy czytelnikowi, który bierze do ręki tę książkę, to... humor. Jeśli czytaliście moją recenzję "Pójdę twoim śladem" autorstwa pana Ćwirleja, wiecie pewne, że wtedy również zwróciłam na to uwagę - ale na pewno nie po to, by skrytykować autora za nietrafione żarty. Wręcz przeciwnie: uwielbiam poczucie humoru pana Ćwirleja! Genialny komizm sytuacyjny, świetne dialogi, w inteligentny sposób wyśmiane przywary Polaków bądź stereotypy, które znamy nie od dziś - wierzcie mi, po książki pana Ryszarda warto sięgnąć chociażby dla nich samych. Gwarantuję wam, że przy tej książce będziecie się świetnie bawić... nawet jeśli, tak jak ja, nie znacie PRL-owskiej rzeczywistości z własnego doświadczenia. 

"A kto was zatrzyma, kapralu? Milicja? Przecież my jesteśmy milicja, nie?"

Kolejnym plusem jest ciekawy sposób pokazania PRL-owskiej rzeczywistości. I tu po części mogę odesłać was do poprzedniego akapitu, bo ten świat, o którym przed chwilą wspomniałam, nie byłby tak interesujący bez humoru. Co więcej, czasem w czasie lektury miałam wrażenie, że to właśnie ta opisywana w książce rzeczywistość gra pierwsze skrzypce, a nie - jak można by się spodziewać - zagadka kryminalna. 

A jeśli chodzi o samą zagadkę, to czytając zakończenie tej książki prawdopodobnie będziecie zbierać szczękę z podłogi. Już dawno żadne rozwiązanie zagadki kryminalnej mnie tak nie zaskoczyło, naprawdę. Choć muszę wam przyznać, że w czasie pisania tej recenzji zdałam sobie sprawę, że gdybym zwróciła uwagę na pewien drobny szczegół... to tę zagadkę rozwiązałabym dużo wcześniej. Ale został on tak bezczelnie wyeksponowany - i to nie raz! - że zwyczajnie nie wzięłam go pod uwagę. 

To olśnienie było po prostu bezcenne, wierzcie mi. Ale nie zdradzę wam nic więcej, bo zepsuję wam przyjemność z lektury - a przede wszystkim z poznania zakończenia, które nadal uważam za świetne. 

"-A co alkohol im zawinił? - zdziwił się sierżant Dąbrowa. - Że wsadzają Solidarność, to rozumiem, ale aresztować całą krajową wódkę, to już jest przesada".

Za to tym, co mnie przytłoczyło podczas czytania, była duża liczba bohaterów o podobnych nazwiskach. W czasie lektury lubię zapamiętywać różne zależności między postaciami... a teraz, niestety, nie byłam w stanie robić tego w takim stopniu, jakbym chciała. Gdybym czytała tę książkę przy dwóch, no - maksymalnie trzech podejściach, to może by i mi się to udało... ale niestety nie miałam zbyt wiele czasu na lekturę przez kilka ostatnich dni... i wyszło jak wyszło. Taka mała rada dla osób, które będą miały parę spraw na głowie w czasie czytania tej powieści: zapiszcie sobie gdzieś nazwiska bohaterów i krótką notkę o nich. Naprawdę. A przynajmniej jeśli chodzi o osoby o nazwisku na "M", bo dość szybko pogubiłam się, który Matula czy tam Makuła jest który. 

Podsumowując: "Trzynasty dzień tygodnia" to nie tylko zabawny kryminał, ale i w ciekawy sposób (i z przymrużeniem oka) przedstawiona rzeczywistość PRL-u. Sięgnijcie, bo naprawdę warto! A jeśli o mnie chodzi, to po tej książce tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że książki pana Ćwirleja można brać w ciemno, bo i tak okażą się warte uwagi. Oby (odpukać!) w przyszłości to się nie zmieniło!

Wydawnictwo Muza
Moja ocena: 7/10