#86 Piętno | Przemysław Piotrkowski

Zacznijmy od tego, że w tym konkretnym przypadku to głównie okładka sprawiła, że ostatecznie zdecydowałam się sięgnąć po książkę. Raczej mi się to nie zdarza, ale tym razem... opis nie zachęcił mnie jakoś wybitnie, ale stwór z okładki - jak najbardziej. Stwierdziłam, że "Piętno" pewnie będzie polską wersja "Outsidera" Kinga, prawdopodobnie lepszą (o to raczej nietrudno), a że motyw wykorzystany przez Mistrza Grozy w tej konkretnej książce bardzo mnie zaciekawił (no, przynajmniej do momentu, gdy Stephen stwierdził, że musi na siłę wprowadzać jakieś paranormalne wątki - wtedy przestał mi się on podobać), szybko doszłam do wniosku, że powinnam szansę powieści Przemysława Piotrkowskiego. Czy było warto? Zaraz się przekonacie. 

Akcja książki zaczyna się ciekawie. Już w pierwszym rozdziale autorowi udaje się zasiać w umyśle czytelnika ziarenko niepokoju. Kim lub czym jest tajemniczy cień? Co spotkało Filipa Trochana, pozornie zwyczajnego człowieka, który nagle znika w tajemniczych okolicznościach? Odpowiedzi na te pytania będą musiały poczekać: oto wkrótce dochodzi do kilku brutalnych, niezwykle makabrycznych morderstw, którymi musi zająć się zielonogórska policja z inspektorem Romualdem Czarneckim na czele. 



W tym samym czasie Igor Brudny - warszawski glina - w dość niefortunny sposób dowiaduje się, że osoba zaskakująco do niego podobna prawdopodobnie jest odpowiedzialna za tajemniczą śmierć ofiar. Brudny niechętnie wraca do Zielonej Góry, by oczyścić się z podejrzeń... i na własną rękę poprowadzić śledztwo. Jak nietrudno się domyślić, policjant mieszający się w dochodzenie nie jest darzony powszechną sympatią - a co dopiero glina o twarzy nieuchwytnego mordercy. Kim tak naprawdę jest Brudny? Dlaczego tak niewiele mówi o swojej przeszłości? I dlaczego jego również prześladuje tajemniczy cień? Wierzcie mi: autor niemal do samego końca trzyma czytelnika w niepewności, podrzucając mu kolejne tropy i wskazówki, które wcale nie pomagają domyślić się, kto jest mordercą. 

Cieszę się też, że autor zdecydował się zamieścić w swojej książce także wątki nieco poważniejsze. I że nie zrobił tego w tak oczywisty i irytujący sposób, jak chociażby zdarzało się to w serii z Chyłką. Nie zdradzę wam, jaki problem postanowił poruszyć pan Piotrkowski w swojej książce, bo miało to dość znaczący wpływ na wydarzenia w powieści i nie chcę nikomu psuć radości z lektury, ale uważam, że uczynił on to w sposób naprawdę godny uwagi.

Co mi się w tej książce nie podobało? Przede wszystkim zakończenie. Wydarzyło się w nim baaardzo dużo i nie jestem pewna, czy to dobrze świadczy o zwieńczeniu tej historii. Już nawet pomijając kwestię rozwiązania całej zagadki (liczyłam na coś bardziej oryginalnego i przemyślanego, ale cóż - zawiodłam się)... sądzę, że autor bardzo chciał zaskoczyć czytelnika i najzwyczajniej w świecie przesadził. Tak jak książka praktycznie do samego końca naprawdę mi się podobała, bo wszystkie wątki sprawiały w niej wrażenie naprawdę przemyślanych i logicznych, tak zakończenie to jeden wielki chaos i parę idiotycznych pomysłów na dodatek. Jestem zdecydowanie na nie, bo tak dobra historia zasługiwała na coś zdecydowanie lepszego.

Moja ocena: 7/10
Wydawnictwo Czarna Owca