#12 Ułuda, Artur Cieślar - coś więcej niż podróż [RECENZJA]

"Życie, jeśli tylko ma się z nim dobry kontakt, nieustannie pobudza nas do wyobraźni, wznieca w nas świadomość niezliczonych form egzystencji i rozumienie tego, że każda z nich mogłaby nam przypaść w udziale. Dlatego błogosławiona jesteś, o wyobraźni! Bez ciebie żylibyśmy w ciągłym oderwaniu od światów, które uważalibyśmy, całkiem mylnie, za nieswoje, za takie, do których nigdy nie trafimy albo za wręcz nieistniejące."

Umyślnie rozpoczęłam recenzję "Ułudy" Artura Cieślara od tego długaśnego cytatu. Doskonale oddaje on bowiem klimat książki i styl, jakim jest ona pisana - dla niektórych osób może okazać się on męczący. Czasem rozbudowane opisy strasznie mnie irytowały i tylko siłą woli powstrzymywałam się przed prześledzeniem tekstu w poszukiwaniu krótszego akapitu i natychmiastowym przejściem do niego. Na szczęście działo się to rzadko. No i autor zdołał zaciekawić mnie na tyle, bym nie odkładała, znudzona, jego książki. Biorąc pod uwagę, że "Ułuda" składa się z głównie takich opisów, jak ten wyżej wymieniony, był to nie lada wyczyn. Taaa, przyganiał kocioł garnkowi, powiecie. Ale jeśli wydaje Wam się, że to moje teksty są długaśne (bo czasem takie są, ale sza!), to sięgnijcie po "Ułudę", zmienicie zdanie. 

O czym właściwie jest ta książka? 

Jej głównym bohaterem jest Mateusz, Polak, który udał się w podróż do Indii, by w Bodh Gaji rozsypać prochy zmarłej przyjaciółki, spełniając tym samym jej ostatnią prośbę. Za życia była buddystką i pragnęła, by jej spopielone szczątki spoczęły w świętym miejscu, w kraju, przez który przepływa rzeka Ganges, rzeka-bogini.

Mat w czasie swojej drogi spotyka wielu życzliwych mu ludzi, podziwia piękno Indii i snuje rozważania o życiu. Jego podróż jest jak piękny sen. Co jednak jest prawdą, a co tylko ułudą w miejscu, gdzie umysł płata figle, a nieprawdopodobne scenariusze stają się rzeczywistością? 

"Ułudy" nie można uznać za książkę łatwą w odbiorze - i nie jest to tylko kwestia tego, jak została napisana. Wpływ na to mają chociażby problemy w niej poruszane: śmierć, życie, przemijanie, odkrywanie własnego "ja", wiara. Odbioru raczej nie ułatwia fakt, że pierwszoosobowa narracja prowadzona jest z perspektywy Mateusza, który nie do końca wie, że nic nie wie, choć czytelnik to wie (nie ma to jak porządne masło maślane, prawda?). Ponadto "Ułuda" naszpikowana jest buddyjską terminologią, imionami obcych nam bóstw, nazwami nieznanych miejsc, pojęciami takimi jak samsara czy nirwana. Nie oszukujmy się, ta druga nazwa większości polskich czytelników będzie się prędzej kojarzyła z amerykańskim zespołem niż przemijaniem i życiem po życiu. Z drugiej strony czytając "Ułudę" można się co nieco dowiedzieć o Azjatach i ich zwyczajach... o ile weźmie się do ręki telefon i na bieżąco będzie sprawdzać znaczenia nieznanych nam nazw, bo autor raczej nie podawał w książce ich definicji... przynajmniej nie wprost. I chwała  mu za to, bo niektórzy czytelnicy mogliby wtedy stracić cierpliwość. 

"[...] sny to tylko wydeptane przez nas ścieżki myślenia o sobie, o świecie, pieczęcie tego, jak przeżywamy życie i pragniemy je odczytywać. [...] Umysł nigdy nie śpi. W jego oku zawsze przejawia się nasze istnienie."

Jeśli poszukujecie książki z wartką akcją, z wybuchami, magicznymi mocami, pościgami et cetera, et cetera - odłóżcie "Ułudę" na półkę i pozwólcie innym czytelnikom ją docenić. To nie jest lekka powieść, choć przyznam, że (o dziwo!l bardzo szybko i dobrze się ją czyta. Nie tylko umila ona czas, ale i zmusza do refleksji, do rozmyślań o sensie życia i śmierci. Jest też świetną propozycją dla osób, które interesują się buddyzmem. Krótko mówiąc - warto po nią sięgnąć pod warunkiem, że się do niej... dorosło. I tyle w temacie. 

Aha, jeszcze coś o szacie graficznej i wydaniu wypadałoby powiedzieć. We wnętrzu książki wypatrzyłam tylko jedną rażącą literówkę, ale nie była aż tak rażąca, by mi z uszu zaczęło z frustracji dymić. Cieszę się, że choć tym razem błąd nie gonił błędu, bo czasem to jest naprawdę irytujące. Dobrze, dobrze, skoro wnętrze książki prezentuje się nieźle, przejdźmy do szaty graficznej, to jest okładki, która to okładka... no cóż, może nie porwała mnie jakoś, ale i nie wywołała u mnie obrzydzenia bądź politowania. Ot, całkiem przyzwoita, nawiązująca do treści książki, ale jej jednocześnie w całości jej nie eksponująca, jak to mają w zwyczaju robić okładki, czy też graficy je projektujący. Zresztą, oceńcie sami, czy Wam się podoba, bo to już najzwyczajniej w świecie kwestia gustu każdego czytelnika. Może ktoś nawet zakocha się w prostocie tej okładki?

Ode mnie to tyle na dziś. Pozdrawiam i życzę zaczytanych wakacji!

PS Jeśli czytacie i recenzujecie książki, zajrzyjcie na czytampierwszy.pl/, może znajdziecie tam coś dla siebie. A za możliwość przeczytania "Ułudy" pragnę podziękować wydawnictwu Świat Książki.


Zaczytana