#20 Moja Jane Eyre - duchy zamiast zwierząt, czyli Jane w kolejnej odsłonie [RECENZJA PREMIEROWA]

"Jane dała się poznać Charlotte jako troskliwa, życzliwa i na wskroś dobra osoba. Nawet jak mordowała, to dla dobra ogółu."

Cześć, kochani książkoholicy! Dziś pragnę w kilku słowach opowiedzieć o pewnej książce, która świętuje dziś swoją polską premierę, a na którą czekałam z niecierpliwością już od dłuższego czasu. Mam to szczęście, że udało mi się dorwać jej egzemplarz przedpremierowy i dlatego dzisiaj, gdy część z was zastanawia się, czy by owej opisywanej przeze mnie powieści nie wrzucić do koszyka, mogę rozwiać wszelkie wasze wątpliwości co do tego, czy warto dodać ją na waszą zakupową listę. Mowa oczywiście o "Mojej Jane Eyre", książce stworzonej przez trio Hand, Ashton i Meadows, kolejnej powieści traktującej w sposób totalnie niepoważny o kolejnej ważnej dla ziemi brytyjskiej Jane. Nie ukrywam, że poprzedni tom tej serii, czyli "Moja lady Jane" (recenzja dostępna tutaj) bardzo przypadł mi do gustu, dlatego też, gdy tylko wypatrzyłam na liście premier kolejną Jane (oj, coś czuję, to imię będzie się dziś często powtarzać!), od razu wiedziałam, że to jedna z tych książek, które przeczytać (a potem zrecenzować) po prostu muszę, bo jeśli tego nie zrobię, moje czytelnicze sumienie nie da mi spokoju. I tym oto sposobem możecie teraz czytać te słowa.

W "Mojej Jane Eyre" przenosimy się nieco w przyszłość, zostawiając za sobą czasy Tudorów i wkraczając w epokę wiktoriańską. Lowood, dziewczęcą szkołę z internatem, zamieszkuje pewna uboga sierota, która pełni tam funkcję nauczycielki - Jane Eyre. Niezamożna, niezbyt ładna, ale i nie brzydka - po prostu nijaka - nie ma zbyt wielkich szans na fortunne wyjście za mąż, zaś jej szczytem ambicji, jak większości kobiet z tamtego okresu, jest otrzymanie posady guwernantki. Gdy dowiaduje się, że w Thornfield Hall, pewnej bogatej posiadłości, niejaki pan Rochester poszukuje kobiety na to stanowisko, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i opuścić Lowood, rozpoczynając nowe życie jako opiekunka małej Adelki. Gdy jednak Jane poznaje pana Rochestera, dzieje się coś, co się nigdy nie powinno stać: zakochują się w sobie, a wkrótce potem nasza biedna, totalnie niearystokratyczna sierotka wychodzi za niego za mąż, ignorując temperament, status społeczny i wiek (pan Rochester mógłby być jej ojcem!) swojego wybranka. Zresztą z wzajemnością. No po prostu szok! Ale to jeszcze nie wszystko. Bo tak się składa, że nasza niepozorna Jane... widzi duchy. I na dodatek utrzymuje z nimi przyjacielskie relacje, szczególnymi względami obdarzając pewnego osobnika o imieniu Helena. Przyznajcie sami: takie zachowanie chyba nie przystoi żadnej pannie... a tym bardziej wiktoriańskiej! Co ona sobie wyobraża? A jakby tego było mało, do jej życia postanawia wprosić się pewna nietypowa para: początkująca pisarka Charlotte Brontë oraz łowca duchów Alexander Blackwood. A wierzcie mi, to dopiero początek kłopotów... 

Jeśli czytaliście "Moją lady Jane", wiecie już pewnie doskonale, że nasze autorki naprawdę lubią porządnie namieszać - i to jeszcze z humorem! Tym razem jednak wzięły na tapet nie angielską historię, a literaturę. A dokładnie powieść "Dziwne losy Jane Eyre" autorstwa Charlotte Brontë, którą to autorkę postanowiły tak na marginesie w swojej książce wskrzesić i wykorzystać do własnych celów. Dorzuciły jeszcze duchy, Królewskie Towarzystwo do spraw Relokacji Dusz Zbłąkanych, kilka odrobinę przeinaczonych faktów historycznych, wszystko to doprawiły humorem i swoim subiektywnym komentarzem, zmiksowały i wręczyły nam w postaci historii o kolejnej Jane. Za pierwszym razem takie działania okazały się być strzałem w dziesiątkę. Czy teraz też tak było?

I tak i nie. Bo choć autorki dalej zachwycają poczuciem humoru i kreatywnością, choć ta książka pod pewnymi względami jest lepsza od swojej poprzedniczki... to jednak tym razem zabrakło mi tego powiewu świeżości, jakim cechowała się "Moja lady Jane". I chociaż autorki naprawdę się starały, to jednak nie udało im się wyprzeć z mojego umysłu wrażenia powtarzalności. Tak naprawdę nasze pisarki działają wedle swojego schematu, a schematy, choćby nie wiem jak rzadko spotykane nie były, zawsze irytują. Na szczęście "Moja Jane Eyre" wybroniła się świetnymi postaciami i genialnymi dialogami oraz kilkoma zaskakującymi scenami. Przynajmniej do chwili sławetnego ślubu, bo wtedy czytelnik wjechał na równię pochyłą. Na szczęście zakończyła się ona równie szybko, jak się pojawiła i choć w jeszcze bodajże dwóch fragmentach akcja się zaczęła lekko sypać, byłam w stanie wspaniałomyślnie wybaczyć autorkom te wpadki. Wybaczyć - ale nie zapomnieć.

Choć dalej nie wiem, jak pisarki, które piszą na bardzo dobrym poziomie, mogły zafundować odbiorcom kilka tak banalnych, słabych i do bólu przewidywalnych scenek, które pogrążyły jeszcze idiotyczne dialogi. Po prostu w głowie mi się to nie mieści. Przecież w "Mojej lady Jane" pokazały, że stać je na więcej. Ba, zrobiły to nawet w "Mojej Jane Eyre", książce, która (o ironio!) gdyby nie ta wpadka, byłaby jeszcze lepsza od swojej poprzedniczki! Bo pomysłów na kreatywne rozwiązania autorkom nie brakowało, co to, to nie.

Nie zrozumcie mnie źle, ta historia nie jest zła. Po prostu po przeczytaniu poprzedniego tomu liczyłam na to, że i ta Jane mnie zachwyci. I zachwycała... przez pierwsze dwieście stron. Później przez jakiś czas mi się tylko podobała, ale na szczęście świetne zakończenie, jakie zafundowały mi autorki, odrobinę przyćmiło poprzednie złe wrażenie. Ale, niestety, nie wymazało go z mojej pamięci.

No dobrze, pora teraz powiedzieć coś miłego, przejdźmy zatem do bohaterów i ich kreacji, które to kreacje były świetne i, na szczęście, nie tak oczywiste, jak czytelnik mógłby się obawiać. Szarlotka, Alex, Bran, Jane, a nade wszystko Helena - te postacie naprawdę podbiły moje serce, choć żadna postać (nawet genialna Hela) nie przebiją pewnego sympatycznego konia... ale tu już odsyłam do innej recenzji. Duchy również były bardzo sympatyczne, więc jeśli liczycie na jakieś strachy, upiory i inne zjawy, to tu ich nie znajdziecie. Bohaterowie poboczni także mieli swój głos w tej książce, co niewątpliwie jest jej plusem.

Jestem natomiast zawiedziona panem Rochesterem. Liczyłam na nieco więcej, szczególnie  p ó ź n i e j  (przeczytajcie książkę, a dowiecie się, o jakie "później" mi chodzi), a dostałam pana, który jak na mój gust był stanowczo zbyt miły. Na szczęście Gracja Pole i Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać nadrobili swoimi niezmiernie zaskakującymi obyciem i kulturą osobistą, więc równowaga we Wszechświecie została zachowana. Amen.

"Człowiek obdarzony darem kreatywności nie zawsze nad nim panuje. Z czasem okazuje się, że niektóre z jego pomysłów żyją własnym życiem i podejmują niezależne decyzje."

W "Mojej Jane Eyre" znajdziecie mnóstwo humoru, miłego dla oka absurdu, a także - co ciekawe - kilka pięknych, złotych myśli. Niestety czytelnik natknie się tu też pewnie na kilka literówek, ale nie oszukujmy się - dość często się to zdarza, i nie jest to grzech, a grzeszek wydawnictw. Grzechem natomiast jest wydanie kolejnych tomów serii z okładkami kompletnie niepasującymi do siebie. Na szczęście "Mojej Jane Eyre" nie czekał taki los - okładka jest miła dla oka i w dodatku ładnie komponuje się z poprzednim tomem.

Cóż mogę powiedzieć więcej: "Moja Jane Eyre" to lektura obowiązkowa dla każdego wielbiciela wszelkich Jane i książek o nich, a także dla osób, które cenią sobie nietuzinkowe pomysły. Ta powieść powinna także przypaść do gustu fanom fantastyki dla młodzieży i czytelnikom preferującym lekkie, zabawne historie.  A, i jeszcze jedno ważne ogłoszenie: nie trzeba znać poprzedniego tomu, by zabrać się za ten - wprawdzie jedna scenka nawiązuje do "Mojej lady Jane", ale tak, by osoba, która tej książki nie czytała, pogubiła się w czasie lektury.

Mnie "Moja Jane Eyre" pod pewnymi względami zawiodła, pod pewnymi zachwyciła, ale ogólnie oceniam tę książkę na plus, choć odejmuję gwiazdki za wpadki, o których wspomniałam. Mam nadzieję, że nie zdołałam was zniechęcić do lektury, gdy tak wcześniej narzekałam. Bo tak naprawdę to historia (znowuż) ciekawa, choć nie idealna. Choć nie tracę nadziei, że kiedyś trafię na perfekcyjną książkę. Marne szanse, ale podobno wiara góry przenosi... więc, kto wie?

Chyba za bardzo się rozmarzyłam, więc kończę, nim zacznę się nad dobre rozpisywać. W każdym razie ode mnie to tyle na dziś. Pozdrawiam was gorąco i zachęcam do lektury polecanych przeze mnie książek, a także wszystkich interesujących was artykułów i recenzji na moim blogu. Napiszcie koniecznie, czy udało mi się was przekonać do przeczytania "Jane"! Pa pa! 

Moja ocena : 7/10


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania powieści dziękuję wydawnictwu SQN i czytampierwszy.pl/