#31 Dobre Miasto, Mariusz Zielke - wymarły gatunek, czyli bohaterowie literaccy z duszą [RECENZJA]

"- Oficjalnie, pani redaktor piękna, to oczywiście mój klient jest niewinny, nie przyznaje się i składa wyjaśnienia, w których obciąża dwóch pozostałych, po równo w zasadzie, bo mój klient samego zdarzenia nie widział (...). No, ale współudział jest, nie ma rady. Do ukrycia zwłok też się przyznamy, a gdyby było już bardzo źle, to i do planowania, bo przecież jeździł ten mój klient z pozostałymi podejrzanymi szukać głębokiego jeziora, co jest poza sporem, na co są i esemesy, i inne takie świadectwa, ale do samego zabójstwa, jak już mówiłem, przyznać się nie zamierzamy i nie przyznamy.
- A nieoficjalnie?
- To ile pani zapłaci?"

Cześć, książkoholicy! Dziś przybywam do was z recenzją powieści "Dobre Miasto". To jedna z październikowych premier, które miałam okazję przeczytać w tym miesiącu. Czy warto sięgnąć po tę książkę? Ha, tego dowiecie się po przeczytaniu mojej recenzji. Zapraszam!

 "To nie film, pani redaktor. U nas za niewinność już się nie siedzi. Skoro zamkli, to dowody mają. Jakby to nie oni byli, toby nie trzymali."

Dobre Miasto nie wyróżnia się na tle innych miast. Ma dobre, jasne dzielnice... i zaułki, w których diabeł mówi dobranoc niemal każdemu, kto się tam zapuści. Dosłownie.

Na szczęście dzięki biznesmenowi Krynickiemu te podłe miejsca zaczynają znikać w Dobrego Miasta. Dzięki  niemu i jego żonie Agnieszce. Bo ta kobieta to anioł. Prawdziwy anioł, który uczyni wszystko, by tylko pomóc osobom potrzebującym. Nic więc dziwnego w tym, że gdy Agnieszka znika w dziwnych okolicznościach, mieszkańcy Dobrego Miasta nie mogą w to uwierzyć. Czy to możliwe, że Krynicka została porwana? Przez kogo? Przecież wszyscy ją uwielbiają! Ale z drugiej strony... przecież nie uciekłaby od kochającego męża! W takim razie co się stało?

Wkrótce część odpowiedzi wypływa na powierzchnię w postaci... poćwiartowanych zwłok kobiety. Od tej pory nikt nie może czuć się bezpiecznie. Bo jak ktokolwiek mógłby się tak czuć, skoro zamordowano anioła, zaś zabójcami - według policyjnego śledztwa - są osoby, które zna się od lat?

Niezły bajzel, nieprawdaż? A w sam środek tego zamieszania trafia Małgorzata, która po latach wraca do Dobrego Miasta, by przeprowadzić dziennikarskie śledztwo dotyczące zabójstwa Agnieszki. Problem w tym, że Małgorzata niczego tak nie pragnie, jak zapomnienia o swojej przeszłości. O Dobrym Mieście. Dzieciństwie. I o... swojej matce. Nie będzie to jednak jedyny problem, z którym będzie musiała się zmierzyć. 

Czy dziennikarka odkryje, co naprawdę spotkało Agnieszkę? Jak zakończy się ta historia?

Hm... tego wam nie zdradzę, bo zabiorę wam przyjemność z lektury. Mogę tylko powiedzieć, że rozwiązania zastosowane przez pana Mariusza bardzo mnie zaskoczyły... i to pozytywnie. Dlaczego? Po prostu nie były one ani wydumane, ani oczywiste. Nie lubię ani jednych, ani drugich... no, chyba że akurat czytam jakąś książkę Kinga, bo akurat ten pan potrafi zrobić z nawet najbardziej przewidywalnej powieści z do bólu oczywistym zakończeniem coś pięknego. I taaak, "Cmętarz zwieżąt" jest tego świetnym przykładem. 

Za to u innych pisarzy (zazwyczaj, bo oczywiście chlubne wyjątki się zdarzają) takiego rozwiązania nie trawię, więc jeśli, Drogi Pisarzu, nie jesteś Stephenem Kingiem, lepiej dobrze się zastanów, zanim napiszesz jakieś oczywiste zakończenie, bo ja źle skonstruowane zakończenia tępię, wypowiadam im krucjaty i - krótko mówiąc - za nimi nie przepadam, a jeśli już jakieś wypatrzę, nie omieszkam go skrytykować w recenzji. Konstruktywnie, oczywiście. 

Dobra, wróćmy do spraw poważnych. Już sobie wyjaśniliśmy, że zakończenie "Mojego Miasta" jest bardzo dobre. Ale nie tylko z zakończenia składa się powieść, więc przejdźmy teraz do kolejnego punktu mojej wypowiedzi, który to punkt dotyczył będzie fabuły i akcji. Zacznijmy od analizy związków przyczynowo-skutkowych.

No i tu zaczynają się schody. Może niesięgające nieba... ale takie, że gdyby ktoś się o nie potknął i nie zdążyłby złapać równowagi, skończyłby z obolałym nosem. Więc to raczej taki podstępnie ukryty próg, niż tradycyjne schody... ale jednak coś takiego w tej powieści jest. A ja postaram wam się wyjaśnić, co to takiego.

Jak już wszyscy dobrze wiemy, nasza główna bohaterka, Małgorzata, jest dziennikarką. W dodatku prowadzącą śledztwo. Tak, to też wiemy. Problemem nie jest jednak to, że nasza bohaterka szuka informacji dotyczących życia, śmierci i tuż-przed-śmierci zamordowanej Agnieszki. Problemem jest to, co ona później z tymi informacjami robi. We własnej głowie. W głowie, do której my, czytelnicy, mamy dostęp... bo Małgorzata przedstawia nam wydarzenia, w których bierze udział, w pierwszej osobie. Mamy tu więc do czynienia z narracją pamiętnikarską... więc, teoretycznie, powinniśmy znać myśli i uczucia naszej bohaterki, prawda? Hm... nie zawsze tak jest. A szkoda, bo chętnie dowiedziałabym się, z jakiego powodu zmieniła swoje nastawienie do jednego z podejrzanych.

Poza tą wpadką z Małgorzatą raczej nie zauważyłam w powieści tego typu błędów. A przynajmniej żaden nie rzucił mi się w oczy tak bardzo, bym pamiętała o nim kilka dni po przeczytaniu tej książki.

Za to bardzo przypadło mi do gustu "wymieszanie" ze sobą wydarzeń przeszłych i teraźniejszych oraz takich trwających wiele lat i zaledwie kilka dni. To jeden z tych nietypowych zabiegów literackich, które bardzo sobie cenię, więc mogę za jego pojawienie się w "Dobrym Mieście" postawić symboliczny plusik przy recenzowanym przeze mnie tytule.

Zanim nadejdzie czas na podsumowanie, chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jedną, moim zdaniem największą, zaletę "Dobrego Miasta". Mam na myśli kreacje bohaterów... także tych pobocznych i epizodycznych.

Wszystkie postaci w tej powieści to osoby. Nie tylko kukły, które miały posłużyć autorowi w jakimś celu, ale... osoby. Które różnią się historią, sposobem bycia, wysławiania się. A wszystkie te wymienione przeze mnie cechy przeplatają się ze sobą w taki sposób, że po kilku zdaniach jesteśmy w stanie rozpoznać, z którym bohaterem tej książki mamy do czynienia. I nie istotnie jest to, czy zwracamy uwagę na policjanta, dziennikarza, czyjąś sąsiadkę... czy nawet głównego podejrzanego. Napisałam o tym, bo ostatnio coraz częściej bohaterowie powieści sprowadzani są do roli... przedmiotów. Może z odrobinę różniącą się obudową, ale identycznym, bezosobowym wnętrzem. To rozwiązanie może i jest jakimś ułatwieniem, ale na pewno nie sprawi, że my, czytelnicy, je docenimy. Oj, nie.

Podsumowując: "Dobre Miasto" to ciekawy kryminał, po który naprawdę warto sięgnąć. Wprawdzie można zauważyć w nim pewne niedociągnięcia, ale zawiera też sporo zalet. Na pewno sięgnę po kolejne powieści Mariusza Zielke, bo mam wrażenie, że błędy, na które zwróciłam uwagę, to tylko wpadki przy pracy, a nie dokonane świadomie. 

Moja ocena: 7/10
Wydawnictwo Czarna Owca



Aleksandra